Wielkim człowiekiem był… bo umarł

Zdarzyła się wielka tragedia. Zgadza się. W katastrofie lotniczej zginęło 96 osób. Zginął prezydent naszego kraju, dowództwo wojska, prezes NBP. Niewątpliwie wielki cios dla naszego kraju.

Od trzech dni więc wszystkie media w kółko powtarzają jaka wielka tragedia się stała… jakiego wspaniałego człowieka straciliśmy. Jakim on wielkim i zasłużonym politykiem, przywódcą, Polakiem był… Dziś dowiedziałem się, że parę prezydencką mają pochować na Wawelu… i szlag mnie trafia!

Co ważniejsze osobistości i media prześcigają się w tym, żeby złożyć hołd tragicznie zmarłym. W szczególności prezydentowi. Nie mówienie źle o zmarłym to już za mało. Trzeba zrobić z niego niezwykłego bohatera, wręcz świętego. A przecież jeszcze tydzień temu raczej przeciętnym prezydentem, niezbyt popularnym człowiekiem. Co też takiego się stało, że stał się wielkim bohaterem? Zginął… A przecież nawet dokładne okoliczności śmierci jeszcze nie są znane.

Czy każdego prezydenta będziemy chować na Wawelu? Gdy Jaruzelski, Wałęsa czy Kwaśniewski umrze, to może liczyć na miejsce w Grobach Królewskich? Zawsze, czy tylko jeśli zginął tragicznie?

Czemu nikt z liczących się osobistości nie ma jaj, żeby powiedzieć, że Lech Kaczyński na miejsce na Wawelu nie koniecznie zasługuje? Że nad tym należałoby się dobrze najpierw zastanowić? Czytam, że „to decyzja rodziny”? A kto zdecydował, że rodzina ma taką opcję? Jak moja rodzina sobie tak zażyczy, to będzie mogła mnie pochować obok prezydentów i króli?

I np. Powązki już nie godne prezydenta?

No i doigrałem się

Piszę to klęcząc przed komputerem. Gdybym usiadł, to bym miał potem problem
ze wstaniem z krzesła: straszny ból w okolicach krzyża i lewego pośladka….

Bóle krzyża miałem już wcześniej. Na początku sporadycznie. Kilka miesięcy
temu zaczęło mnie to męczyć trochę bardziej regularnie. Po jakiś trzech
miesiącach powracającego, mniejszego i większego bólu, poszedłem do lekarza.
Dowiedziałem się, że teraz wszyscy tak mają, że pewnie mnie przewiało,
że trzy miesiące bólu krzyża to jeszcze nic takiego i dostałem tabletki
przeciwbólowe (Ketoporofen w jakiejś wersji do długotrwałego stosowania).
Łykałem grzecznie przez miesiąc. Trochę pomogło, z czasem bóle właściwie
ustały. Było całkiem nieźle nawet po odstawieniu tabletek. Ale czasem jeszcze
trochę kręgosłup przypominał o sobie.

Pojechaliśmy na wakacje. Pakowanie, siedem godzin jazdy samochodem,
wypakowywanie. Tam znowu mnie pobolewało. Ale co tam… żyć się dało. Jazdy
konnej też sobie nie odmawiałem. Potem powrót. Parę dni w domu i wyjazd do
Warszawy. Tym razem pociągiem, ale za to z wielkim plecakiem. Tam już ból dawał
mi się mocno we znaki. Nawet się zastanawiałem, czy wsiadać na konia… ale
czemu nie, skoro po to do tych znajomych przyjechaliśmy. Droga powrotna. Jako
jedyny facet w przedziale podawałem kobietom bagaże… Następnego dnia w pracy
wstanie z krzesła to był horror…

Już w Warszawie zdecydowałem, że trzeba by się z tym bólem znowu do lekarza
udać. Tym razem do innego niż pan teraz wszyscy tak mają (podobnie
oceniał inne dolegliwości). Do przychodni dotarłem w czwartek. Pani doktor mnie
wysłuchała, obmacała, poruszała gnatami i była bezlitosna: to początek
zmian zwyrodnieniowych i już tak pan będzie miał do końca życia
. Co
gorsza, nie mam powodów jej nie wierzyć… wcześniej googlałem dużo na ten
temat i właściwie wszystko sprowadzało się do tego samego: jak się kręgosłup
zacznie psuć, to pozostaje minimalizowanie i unikanie bólu.

Pani doktór zapisała mi jakiś spray z ketoprofenem (wolę się smarować niż
łykać), poradziła jak ćwiczyć, jak siedzieć, jak leżeć. Dowiedziałem się tego,
czego się też obawiałem: jazdy konnej lepiej unikać. Za to powinienem pływać.
Dostałem też skierowanie na RTG, ale bez większej nadziei, że to coś zmieni.

Wczoraj więc wybrałem się obejrzeć gliwickie baseny. Rowerem, to podobno
też stosunkowo mało obciążające dla kręgosłupa. Zarówno basen na Warszawskiej
jak i ten na Sikorniku wyglądają przyzwoicie. Pierwszy sprawia wrażenie
odrobinę wyższego standardu, jest trochę większy i trochę droższy. Na drugim
jakby mniej ludzi. Będzie trzeba zacząć na któryś z nich chodzić… tylko
szkoda, że pływanie niespecjalnie mnie pociąga.

A wniosek z tej historii? Trzeba było być aktywnym za młodu! Kawał życia
przesiedziałem przed komputerem. Aktywny wypoczynek był mi obcy. Wiecznie się
garbiłem, ale poza zwróceniem mi uwagi, nikt (ani rodzice, ani ja sam) nie
próbował z tym nic zrobić. Jak już zacząłem się ruszać, to pewnie zbyt ostro
(jazda konna nie należy do najłagodniejszych sportów), ani wcale tak dużo
i regularnie. Dobrze, że chociaż nie mam problemów z nadwagą.

P.S. zanim to napisałem do końca, to jednak usiadłem na krześle.

Przykładna obywatelka… aż po grób

Przed chwilą w Wiadomościach mówili o kobiecie, która zmarła w szpitalu
kilka dni po porodzie… dwunastego dziecka. Było o tym
w jakich strasznych warunkach ta rodzina żyła. Jacy oni biedni, bo mieszkanie
małe, dzieci wymagają opieki lekarskiej i nie ma nawet na lekarstwa. Winni
wszyscy dookoła, bo widzieli co się dzieje i nie wsparli tej rodziny. Ojciec
nieszczęsliwy, bo się boi, że mu odbiorą dzieci. Hmm… a te wszystkie dzieci
to bocian przyniósł? Pewnie tak… bo najwyraźniej rodzice na tę tragedię nie
mieli wpływu… dziennikarze nawet nie wspomnieli o tym, że dzieci mogłoby być
mniej (to było takie politycznie niepoprawne)… Tylko urzędnik podsumował
rodzinę, że jest nieporadna życiowo. On chyba był ten zły.

Dlaczego u nas nie można otwarcie mówić o świadomym
planowaniu rodziny. Rozumiem, że ktoś może mieć ambicje na wielodzietną
rodzinę… ale po piątce dzieci mogli by dać sobie spokój, szczególnie, jeśli
ich na to po prostu nie stać (jeśli kogoś stać i zdrowie pozwala, to, jeśli
o mnie chodzi, może mieć i 20 dzieci). Jeśli ktoś z zewnątrz miał im pomóc, to
pomagając zatrzymać to szaleństwo. Jeśli byłby to kościół ze swoimi metodami
ok – jeśli spełniłyby one swoje zadanie. Ja bym jednak postawił na
antykoncepcję. W takich przypadkach powinna być zapewniana chociażby przez
opiekę społeczną, czy refundowana z NFZ. Jeśli rodzice nie chcą i nie
udowodnią, że są w stanie wszystkie obecne i kolejne dzieci utrzymać –
to może ich prawa rodzicielskie powinny być ograniczone? Tacy rodzice nie są
przecież mniej niebezpieczni od rodziców-pijaków.

Rzeczywiście stała się (i dalej się dzieje, chociażby dla pozostałych
dzieci) tragedia. Nikt nie pomógł na czas. Coś zawiodło. Ale głównym problemem
nie jest brak pomocy materialnej dla tej rodziny, ale to, że w ogóle taka
rodzina mogła powstać.

A jeśli by się okazało, że kobieta zachodziła w ciąże wbrew swojej woli
(gwałt małżeński, lub jakiś „antykoncepcyjny sabotaż”), to ojciec powinien być
oskarżony o jakieś spowodowanie śmierci. Ale to pewnie też nie w tym kraju…